Po noclegu w jurcie, który uleczyl Michała zapłaciliśmy 100 som czyli 6 naszych za babranie się w czarnej, leczniczej kałuży oraz jeziorze tak slonym, że się nie tonie (Mafisz coś dla ciebie )
Następnie przyprawa przez prawie pustynię z ruchomymi piaskami, miejscami nie dało się jechać. Cały dzień obaj o postnej diecie Michała czyli kęsie chleba. Straszny upał i palące skórę naszą słońce. Na szczęście droga często obok jeziora wiec dało się ochładzac.
Wieczorem w końcu asfalt ( droga na południe od Issyk kul belykchy-karakol ) i druga guma Michała tym razem przód w drodze po jakieś żarcie. Napatoczyło się sporo rybiata i dziadek bardzo miły co nie chciał puścić i nas zaprosił do swojego domu, ku zdziwieniu reszty rodziny. Objedlismy się frykasów (ciastka ze swatów sąsiada jak nasze faworki, morele, również w formie dżemu, sałatka z warzyw, jakieś mięso) i opili czaju i tego z pszenicy na "dż". Potem prysznic z węża w krzakach i teraz do spania. Jeszcze tylko dziadek po dobranoc wspomnial ze jutro dzięgi (kasa). Nie zanosiło się na to wcale a wcale wiec idziemy spać (uaktualniamy bloga) w niepewności.
A może trzeba uciec?