Wyladowalismy ok 9 rano i z niepewnością wypatrywalismy naszych kartonów. Długo. Ale w końcu się zjawily. Zaraz potem otoczeni Kilkoma pomocnymi taksiarzami kupiliśmy kirgiska kartę SIM za darmo jak się okazało. Potem czas uplywal na targowaniu się o cene transportu nas i rowerów do Natana (kartony były potrzebne na drogę powrotną). W końcu doszliśmy do tylko trochę zawyzonego consensusu i nawet ustaliliśmy ze zapłacimy dopiero po dotarciu na miejsce.
Na miejsce nie dojechaliśmy (wiec w sumie to nie wiem czemu zapłaciliśmy) bo wysiedlismy w losowym miejscu ( telefon od Natana: "jesteście w taksówce? To wysiądźcie tam gdzie teraz jesteście! ). Czyli na zamkniętej stacji benzynowej przy zakorkowanej ulicy. Obserwacja ruchu ulicznego była na tyle interesująca ze robiliśmy to przez godzinę. Po kilku rozmowach z Natanem lub jego dziewczyna ("zaraz was weźmiemy, za 10 min" ,"gdzie jesteście", "czy wysiedliscie z taksówki? " ,"zaraz was weźmiemy", "nie wiemy gdzie wy jesteście", " przyjedziecie sami?, ok") znowu mieliśmy okazję dźwigać 30 kg kartony. Na szczęście do jego domu było tylko (!) około 500 m przez jakieś sypiące się slumsy.
Gdy trafiliśmy w końcu do Natana ( on i Robert z Rumuni pomogli nam nieść kartony ostatnie 50m) zostaliśmy tam jedno wiele rowerowe obozowisko: domek, szopa, kilka namiotów, karimaty pod daszkiem, Hamak, warsztat, oczywiście rowerowy, oraz bliżej nieokreślona ilość rowerzystów (ok 10 często się zmieniających) którzy zjechali się tam z całej centralnej Azji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz