czwartek, 13 sierpnia 2015

znów mogłem powracać na ojczyzny łono

nie muszę więc przenosić moją duszę utęsknioną...

Wylot z Biszkeku 10.30 z drobnym opóźnieniem ze względu na pannujący na lotnisku harmider, spowodowany brakiem jakiegokolwiek ładu dyktowanego prooprytetem lotów w kolejce do kontroli paszportowej.

6 godzin później (o 13.30) byłem już w Stambule, gdzie przejrzałem zdjęcia z aparatu oraz asortyment sklepów duty free, gdzie rzeczy są droższe niż w Polsce i akurat minęły 3 godziny oczekiwania na lot do Pragi o 16.30.

W Pradze autobusem na dworzec i 3 godziny oczekiwania na pociąg (23.08) do Karviny. Czas ten zleciał na dojechaniu na dworzec, złożeniu roweru oraz nocnej przejażdżce po Pradze (fajne mają bramy).

Następnie kłótnia w pociągu z durnym Słowakiem ("to jest słowacki wagon, polski tam!", "idź pan w cholerę"), chwilowe zgubienie aparatu i gopro (zostały zostawione w przedziale słowackim na jakiś czas - inaczej kompletnie nic nawet na moment nie byłoby zgubione, a to raczej nie w moim stylu).

Z półgodzinnym opóźnieniem dotarłem do Karviny (4.00), gdzie zapakowałem graty na bagażnik i na lekko niedopompowanych dętkach ruszyłem do Zebrzydowic. Dobrze, że akurat świtało, bo bardzo sprytnie (żeby czołówka się nie włączyła sama w plecaku) jedną baterię dałem w losowe, niemożliwe do odszukania miejsce i drogę w razie potrzeby oświetlać musiałem telefonem.

Przed 5 rano rześka Klaudia na ulicy Poprzecznej wydała mi kluczyki do samochodu. Odpalił. Zdzwoniłem się jeszcze z Łukaszem, który właśnie zaczynał pokonywać drogę do Pragi i Biszkeku w odwrotną stronę i pognałem wspaniałą szosą, bez dziur i z namalowanymi liniami, w stronę wynurzającej się z nad horyzontu czerwonej tarczy słońca, jak w Królu Lwie.

Na fotkach ostatnia nocka u Natana (w końcu w najlepszym miejscu pod daszkiem), Angie i karton oraz nagrody. Mam nadzieję, że kto nie pożałował, ten nie pożałuje.

No to chyba tyle. Kolejny wpis będzie jak wygram jakiś festiwal.

Wojtek Gajek

środa, 12 sierpnia 2015

Wyprawa Do Czech

Zaraz wyruszam na wielką wyprawę do czeskiej Republiki. Następnie mam zamiar dostać się pociągiem do granicy, przez którą do Polski przedostane się rowerem.

Jeśli coś pójdzie nie tak podczas lotu na pokład dostarczam dodatkową czarną skrzynkę

wtorek, 11 sierpnia 2015

Alamudin zdjęcia

Kupiłem sobie nowy telefon ale się po łamał

Alamudin

Żmudna droga prawie 1000m w górę w ramach zwolnienia chorobowego, do tego od 17 w deszczu. Dolina dużo bardziej dzika niż Ala Archa.
Dojechałem do końca drogi, gdzie kirgiska kadra karate czy czegoś trenowała na zapuszczonym boisku. Następnie przez biednie wyglądające puste w większości jurty ruszyłem ścieżką, aż do miejsca gdzie drogę zakrywało kamienne osypisko i nie dało się dalej jechać.
Przeprawiłem się więc na drugą stronę po nieufnie wyglądającej kładce na 2 razy.
Niestety rozpadało się mocniej więc robiłem się obok szkieletu krowy czy konia w niebardzo podłym miejscu.
Wyspałem się prawie 12 godzin I rano wróciłem do Biszkeku. Rano świeciło słońce I były super widoki na białe góry ale nie było prądu w telefonie wiec zdjęć nie będzie.
Jeszcze syrop po drodze kupiłem.
A teraz zaczynam się pakować i jeszcze czeka mnie wizyta na mieście oraz chyba do kina pójdziemy.

Jutro wylot o 10.
Bońtek

Cuda dużego sklepu

Zobaczcie sami. I nawet dostałem rachunek (to już drugi w ciągu trzech tygodni).

A w tej beczce to chleb pieką.

poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Alamudin

10 rano. Mam 5 pomidorów. Wyjeżdżam do doliny Alamudin, gdzie znajduje się podobno ruskie sanatorium i gorące źródło. Może znajdę jakieś swoje i się uleczę.

Wczoraj Zrobiłem ogromne zakupy na oshskim bazarze, przybyło kilka kilogramów bagażu. Przyprawy, kurut, snus, czapa, okularowe pudełko i inne różności.

Na zdjęciach kot który sypia u mnie w dzień oraz bierzparmak (5 palców) po naryńsku polecany przez kirgiskich kierowców, lecz trudny do znalezienia.

sobota, 8 sierpnia 2015

korepetycje

Zostawiłem rower w sklepie,  przepakowałem się w plecak, wypiłem czaj w hotelu (4 złote! !!) I ruszyłem doliną w górę. Była tam ścieżka do całkiem ładnego wodospadu, dokąd dochodzi większość turystów (strasznie dużo Ruskich).
Można iść dalej by dojść do nadal czynnej bazy wspinaczkowej (nadal bo była to baza sowieckich wspinaczy a  Ala Archa to były sowieckie Tatry).
Nie spieszyłem się bo w założeniu był to dzień odpoczynkowy mimo, że mięśnie poz chodzenia nie miały od czego odpoczywać - do czasu. Po drodze było wiele przerw np śniadanie o 14 nad pierwszą spotkaną rzeką oraz chat na internecie.
Wypiłem cytryny z pkp intercity w ramach zwalczania przeziębienia (herbata w hotelu miała na celu to samo), które zaczęło się w nocy przed wejściem do parku.

Do bazy dotarłem koło 19 (jeszcze więcej Ruskich) i robiłem namiot (za jak się potem okazało 200 som) akurat żeby zdążyć schować rzeczy przed deszczem (także plecak Martina z Czech ). Następnie przystąpiłem do gotowania obiadu budząc moja kuchenką znaczny podziw zwłaszcza wśród Ruskich. Zostałem razem z Czechami zaproszony do ruskiej improwizowanej kuchni. Czesi również byli pod wrażeniem mojej kuchni ("jednoruche a practickĕ!").
Po pewnym czasie 6-cio osobowy zespół był już umówiony na wyjście na korepetycje za radą Ruskich wspinaczy.
Naszym celem był Uczitel (nauczyciel) 4540 m n.p.m. Góra leżąca blisko bazy i często brana jako pierwszy cel w ramach aklimatyzacji.

Plan był wyjść o 8. O 8.30 juz prawie wszyscybyli gotowi oprócz czeszki. Udało się wyjść o 9.20 (na zdjęciu z namiotami widać niecierpliwiącą się męską cześć ekipy).
No i poszliśmy. Zaczęliśmy  z obozu na 3200. Ścieżki w lewo zaczęliśmy szukać parę metrów za późno przez cooczywiście źle poszliśmy. Doszliśmy prawie do kolejnego obozu na 3900,  gdzie pomyłka stała się oczywista.

Gdy wróciliśmy trochę, znalazłem skrót do właściwej ścieżki (tak się wydawało bo było na niej dwóch Francuzów tez idących na  Nauczyciela ). Była 12 , Czesi zostali z tyłu a ja dogoniłem Francuzów.
Oni nie byli na właściwej drodze, ale wspólnie do niej doszliśmy. Potem droga na szczyt była juz prosta (w sumie od początku była prosta, jeśli się spore gdzie skręcić).

Francuzi tez byli wolni wiec poszedłem dalej sam. Aklimatyzacja jaką mieliśmy z Michałem w górach wciąż trzymała dużo bardziej niż się tego spodziewałem. Np na 3500 gdy wszyscy dyszeli ja mogłem biegać ;)

Na szczycie o 14.45 spotkałem jeszcze 4 osoby. Zejście było makabrycznie męczące - kamienie sypały się nie tylko spod nóg, ale również do moich butów do okazyjnych nizinnych wędrówkach. Z Czechów tylko 2 zdecydowała się iść na szczyt; Martin i grzebiąca się dziewczyna.

Ja  wróciłem do bazy; zjadłem makaron i zszedłem w dół żeby rozbić się pod wodospadem, gdzie było cieplej.
Kolejnego dnia zszedłem po rower i w półtorej godziny później siedziałem Juz u Natana, gdzie jest teraz wyjątkowo pusto.

Z ciekawostek: nie spotkałem śnieżnej pantery, która podobno tam występuje, ale rano do obozu przyszły kozice. Z Martinem  widziałem też wiewiórki ziemne (ja mówię, że to to samo co Chip i Dale, a Martin "Ano, to se musa byt oni").

czwartek, 6 sierpnia 2015

Opuściłem rower

Ruszam w góry. Planowany powrót 8 ego

Policyjne sprawki przy drodze do Ala Archa

20 km od Parku narodowego na szczęście znalazłem sklep żeby kupić zapałki za 2 som, gdyż po ostatnich problemach przy rozpalaniu palnika poszły prawie wszystkie a resztę wziął Michał. Znalazłem też stacje benzynowa BP (Biszkek petroleum) i poprosiłem o benzynę za 13 som (80 groszy) do butelki. Okazało się że nie można kupić mniej niż litr. Wziąłem więc litr 80 oktanowej za 35 som (potem połowę wylałem). Pani z obsługi mówiąca po angielsku bardzo chciała mi pomóc i pytała czy zamieszkam w Kirgistanie. Mimo mych ostrzeżeń skończyło się jak przewidywałem, czyli pani puściła benzynę i od razu została cała oblana benzyną tryskającą z butelki prosto na nią.

500 m dalej zostałem zatrzymany przez policję (a już myślałem ze uda się przejechać bo zaczęli krzyczeć gdy Mijalem ostatni z 7 radiowozów). Powiedzieli ze droga jest zamknięta bo gaz. I żebym poczekał ciut ciut 200 lub 100 m wcześniej.
Ulokowałem się w cieniu kawałek przed blokadą.
Na szczytach wzgórz za mną na wysokości blokady jak Nazgule stoi 3 policjantów na koniach. Pewnie wypatrują gazu. .

Ot i w krzakach jakieś sygnały się włączyły.

Spóźniłem się pół godziny i park zamknięty. Spotkanie na szczycie w dolinie z prezydentem kirgistanu i tadzykistanu odbędzie się beze mnie gdyż nocuje przed wyjazdem do parku na troche-podwórku najmniej miłego Kirgiza w Kirgistanie (powiedział tylko ze mogę się rozbić "dawaj").

Po drugiej stronie rzeki jakąś wioska, a w rzece wymarła wioska.

W

środa, 5 sierpnia 2015

Policyjne sprawki przy drodze do Ala Archa

20 km od Parku narodowego na szczęście znalazłem sklep żeby kupić zapałki za 2 som, gdyż po ostatnich problemach przy rozpalaniu palnika poszły prawie wszystkie a resztę wziął Michał. Znalazłem też stacje benzynowa BP (Biszkek petroleum) i poprosiłem o benzynę za 13 som (80 groszy) do butelki. Okazało się że nie można kupić mniej niż litr. Wziąłem więc litr 80 oktanowej za 35 som (potem połowę wylałem). Pani z obsługi mówiąca po angielsku bardzo chciała mi pomóc i pytała czy zamieszkam w Kirgistanie. Mimo mych ostrzeżeń skończyło się jak przewidywałem, czyli pani puściła benzynę i od razu została cała oblana benzyną tryskającą z butelki prosto na nią.

500 m dalej zostałem zatrzymany przez policję (a już myślałem ze uda się przejechać bo zaczęli krzyczeć gdy Mijalem ostatni z 7 radiowozów). Powiedzieli ze droga jest zamknięta bo gaz. I żebym poczekał ciut ciut 200 lub 100 m wcześniej.
Ulokowałem się w cieniu kawałek przed blokadą.
Na szczytach wzgórz za mną na wysokości blokady jak czarni jeźdźcy stoi 3 policjantów na koniach. Pewnie wypatrują gazu. . (Na Zdjęciu widać dwóch).

Ot i w krzakach jakieś sygnały się włączyły.

Spóźniłem się pół godziny i park zamknięty. Spotkanie na szczycie w dolinie z prezydentem kirgistanu i tadzykistanu odbędzie się beze mnie gdyż nocuje przed wyjazdem do parku na troche-podwórku najmniej miłego Kirgiza w Kirgistanie (powiedział tylko ze mogę się rozbić "dawaj").

Po drugiej stronie rzeki jakąś wioska, a w rzece wymarła wioska.

W

Ponownie w Biszkeku

Michał dziś rano (o 4) wstał i pojechał na lotnisko. Teraz pewnie jest w Stambule.
Ja przywróciłem rower do sensownego stanu i teraz wybieram się do parku narodowego Ali Archa 40 km na południe od Biszkeku. Mam nadzieje spotkać tam Svena i Isabelle od Natana.

Do końca zbiórki pozostało 1,5 dnia także nie zapomnijcie ponownie udostępnić linka. Są też nowe fotki (których nie ma na blogu) i nowe nagrody w aktualizacji.

Wrócę jutro albo pojutrze.

wtorek, 4 sierpnia 2015

Super sklep przy abubakirowa 15

Czekając na kierowcę, który pojechał bez nas, a mimo wszystko pisząc to mógłbym go dotknąć, poszliśmy do sklepu wspomnianego w przewodniku z różnymi rękodzielniczymi rękodzieła mi.
Najwięcej było czapek, ale były też: dywany, dywaniki, maty, poduszki, plecionki, szyrdaki, kalpaki, bransoletki, kolczyki, podstawki pod garnki z wełny, buty, walonki, Kapcie, torebki, torebeczki, torby, saszetki, futerały na okulary, na telefony, na wszystko prócz tableta.
Była też stara pani która to wymyśliła, i która śpiewała podczas zakupów swoim wnukom oraz pytana o możliwość obniżki ceny odpowiadała ze ta cena już jest obniżona dla Polaków. Potem był też Adam z Polski, który długo u nich był, a jego obecność dawała specjalne względy przy zakupach.

Zobaczcie jakie czapy! Tylko nosić!

A teraz już jemy arbuza w Biszkeku a Michał pakuje rower.

Z Narynu do Kochkoru

Po cudownym wypoczynku w renomowanym hotelu Ala-too udajemy się do sklepiku z ręcznie robionymi wełnianymi rzeczami,  specjalności kirgistanu oraz do cbt ( community based tourism -  chwalona przez przewodnik organizacja współpracy ludzi z turystami,  ceny jednak za wysokie) i na obiad przy dworcu autobusowym (w hali dworca stół do ping ponga).
Następnie ok 16 wyjeżdżamy z Narynu i próbujemy łapać stopa do Kochkoru jadąc. Zamiast tego łapiemy się na kirgiskie swaty. Impreza na łonie natury z dużą ilością jedzenia ludzi i śpiewów.
  Dla nas honorowe miejsca na środku stołu, arbuz i wódka.

Ruszamy dalej. Droga w budowie (można jechać zamkniętym pasem), słońce pali (pierwszy dzień bez deszczu od dłuższego czasu). W końcu łapiemy dużego bagażowego busa. Kierowca mówi ze mną tylko jedno miejsce, my, że to żaden problem i jedziemy.
Okazuje się ze kierowca był w Polsce 3 razy po samochód. Przed przełęcz 3000 m staje by kupić 2 butle kumysu,  kurut i miseczkę. Kurut to suszone kulki z jogurtu z solą.
Chyba wiadomo jak się kończy picie z miseczki podczas jazdy po dziurach i zakrętach. ..
Po jakiś 2 godzinach dojeżdżamy do Kochkoru.   Wysiadamy przy bocznej drodze i jedziemy szukać miejsca na namiot. Kolejnego dnia chcemy udać się do pobliskich gorących źródeł. 

To dziwne ale w tym dość losowym miejscu, które wybraliśmy ze względu na gwiazdkę na mapie jakich dużo, spotykamy najwięcej turystów. Idą lub jadą konno do jeziora. Nasze gorące źródła mają być w połowie drogi do jeziora, ale nikt z pytanych o nich nie słyszał.
W końcu jeden pasterz nam powiedział, jailoo to nie gorące źródła a pastwisko. No to wow. .. takich widzieliśmy pełno. Przejażdżka górską doliną była i tak fajna, wracamy zobaczyć co tam w Kochkorze.

W Kochkorze z początku nic specjalnego. Idziemy coś zjeść i zaczyna lać. Nasz plan zakłada wyjazd do Biszkeku autobusem, który z Narynu wyjeżdża o 21. Pod sklepem, po negocjacjach ceny naszych rowerów w razie ewentualnej natychmiastowej sprzedaży z mówiącym dobrze po ang i światowym bywalcem 24 letnim Irgizem, dowiadujemy się, że autobus będzie dopiero o 0.30 i ze tylko czasem się zatrzymuje w Kochkorze. Irgiz proponuje pomoc znajomego taksówkarza, który weźmie nas i rowery za cenę prawie jak autobus. Ma być za 1,5 godziny wiec czekamy w super sklepie z kirgiskiimi ręcznie robionymi po wioskach rzeczami. Gdy wracamy pod sklep okazuje się ze kierowca juz przejechał, a Irgiz nie mógł się do nas dodzwonić. Zaprasza nas do siebie (jego siostra ma hostel z pięknymi dywanami - Michał taki chce do domu tylko nie wie jak wziąć). Zostajemy za "ile dacie", a rano ten sam kierowca ma jechać znowu i tym razem nas zabrać.

Tak też się dzieje. Pakujemy rowery na dach i jedziemy do centrum dopełnić auto (8 pasażerów).
Kochkor zostawiamy za sobą i pędzimy w Biszkek.

W i M
Stacja benzynowa za Kochkorem.

P.s. blog jest na bieżąco! !! Zaraz dodamy jeszcze specjalny post o sklepie

poniedziałek, 3 sierpnia 2015

W hotelu Ala-too

Zgroza!
Było już ciemno gdy geolodzy podwieźli nas pod hotel przy Lenina, głównej ulicy w Narynie. Jeden z nich zapytał ile za pokój żeby nas nie wyrorowali (ale my się nie dajemy zwykle bo my pa ruski gawarit ciut ciut bo Polski i ruski pahożne). Wyszło że 400 a jak z prysznicem tona 3 piętrze 600 (8 euro).  Przewodnik ani internet nie znały tańszej opcji. Przewodnik jedynie wspominał żeby omijać ten hotel z daleka.
No cóż. .. bierzemy.

Konstrukcja okropna. Coś ala zrujnowany psychiatryk x horroru. Część w rozsypce  Odgrodzona od części prawie w rozsypce. W kafe wali muzyka.
Byliśmy zdeterminowani wziąć prysznic (ostatnia okazja to była kąpiel w Issyk kul).
Pani ( Niezadowolona ze ktoś przyszedł) mówi 800. My na to:ha,  niet niet,  druh wskazał ze 600. No to 600. Wprowadzamy rowery (Dopiero po ustaleniu ceny, ponieważ każde dotknięcie roweru wiązało się z zapiaszczeniem okolicy). Zdejmujemy sakwy (wszędzie piach) i idziemy na pokoje. Na 1 piętro.

Najpierw ukazuje się nam nie taki zły hall z jakimiś kanapami z PRLu. A potem to masakra.

W korytarzu jedna żarówka działa. Podłoga z roxpadającego się linoleum. Ściany obdarte. Drzwi zwydrapanymi  numerami. Brak klamek tylko jakieś uchwyty jak w garażu. Zamki  poniszczone. Klucz wygięty. Metka z numerem przy kluczy wycięta z kawałka podłogi i podpisana długopisem. Dalej wspólny kibel z lecącą ciągle wodą i dwoma dziurami w podłodze oraz jakieś zniszczone drzwi zamknięte stolikiem. Nawet żywej duszy.

Pokój. Drzwi trzeba otwierać i zamykać z użyciem wielkiej mocy. Kontakt wypada ze ściany, łóżko dla dzieci, pościel w misie. Na innych łóżkach dziurawe kołdry. Telewizor ;)
Pani miała ręcznik wiec gdy o niego pytamy głupio się cieszy i nam daje jeden,  tylko trochę mokry. Potem przynosi drugi (normalny! !!)

Łazienka; jest pół kibla, umywalka z wypadającym kranem, oraz prysznic bez zasłonki (ale jest na to taka rurka), który jest wyżej położonym kranem. Aha jeszcze jedno:woda nie leci tylko kapie i jest brązowa.

Pytany o inny pokój. Oczywiście proszę bardzo. Pani nawet sprawdza czy woda leci i nawet leci. Super.
W tym są 4 łóżka. Jest też balkon. Na balkonie gruz i widok na zrujnowaną cześć hotelu (z czasów świetności ZSRR) połączoną z naszą częścią przejściem zamkniętym na plastikowy drut.
Łazienka jest o wiele lepiej wyposażona.  Jest cały kibel i sandal w koszu. Ważne ze jest woda, w końcu płacimy za prysznic.

No właśnie. Prysznic jest? Jest. O
wodzie mowy nie było (skończyła się po tym jak Michał zdążył opłukać jedną sakwęz błota robiąc tym samym wszystko jeszcze bardziej brązowe).

W międzyczasie zapytaliśmy o inny pokój pani pokazała nam pokój piętro wyżej za 800. Standard lepszy (powiedziałbym partyjny :) ) woda nawet leci. Ale nie, 800 to za dużo a za 600 nam go dać nie chcą.
Ale nic nie ujdzie naszej uwadze. Wracając pani domyka jeden z luksusowych pokoi. Później gdy to sprawdzam okazuje się ze nie da się wyjąć klucza z zamka.

Wracamy do siebie a potem cichaczem na piętro myć się luksusach ( woda letnia, ilość mocno ograniczona,  lustro (!!), brązowa woda w kiblu , prysznic zepsuty. Można się wykąpać, zrobić pranie w zimnej wodzie i potem je rozwiesić w naszym pokoju na sznurku z szafy do okna razem z mokrym namiotem żeby do rana nie wyschło i tak.
Jesteśmy głodni, ale wszyscy radzili po ciemku po mieście nie chodzić.  Poza tym już pewnie i tak wszystko  zamknięte. ale skoro hotel ma 1/7 gwiazdki (ocena Michała) to idę do rowerów po benzynę i ruska maszynkę - będziem  pichcić (Michał: spalmy tą ruderę, a przynajmniej to piętro).
Znajdujemy jednak chleb pieczony przez babuszkę od Czołponbaja i ochota na kitajską zupkę nam przechodzi.

Teraz tak:ja głowa mokra, pranie w całym pokoju, u nas wody brak. Michał proponuje iść do bab powiedzieć ze wody brak. Pranie więc do szafy i idziemy. Pani mówi że jest awaria i za pół godziny woda będzie (rzeczywiście - w korytarzowym kiblu przestało ciec). Po godzinie oczywiście wody brak. Juz 1 w nocy, idziemy spać.

Rano 10.30 ktoś puka do drzwi , nie otwieramy.  Ktoś puka więc w szybę od balkonu. To jakiś fachowiec chce żeby podać mu kabel, który z drugiej strony wrzucił na nasz balkon.  W porządku.  Bo już Myśleliśmy ze to obsługa a to raczej by nie pasowało do ich standardów.

Schodzimy, pakujemy graty,  smarujemy  zardzewiałe łańcuchy, przygotowujemy wszytko do ekspresowej ewakuacji w razie potrzeby. Idziemy się kłócić, bo bez prysznica miało być 400. W końcu staje na 500. Jedziemy jeść!

balkon i sandal w koszu do wglądu w starszym poście.

Zjazd wąwozami do Narynu

Oczywiście mimo przeczekania deszczu rozpadało się ponownie. W deszczu jechaliśmy bardzo malowniczym przełomem rzeki bolgart (od początku jechaliśmy wzdłuż tej  rzeki). Po drodze spotkaliśmy paru gości którzy urządzili  sobie  przydrożną strzelnicę.
W podobnym stanie jak wczoraj tylko bardziej zmęczeni i bardziej brudni,  pokonując ostanie 20 km na stopa z dwoma geologami Dotarliśmy do Narynu. Zmierzchało a my Myśleliśmy juz tylko o jedzeniu i spaniu. My nie znaju jak dużo do jedzenia i spania nam brakuje, gdy pomocni geolodzy podwieźli nas pod najtańszy możliwynocleg w Narynie czyli hotel Ala-too, opisany w przewodniku jako miejsce warte unikania. ..

P.s. ciekawe tu mają nominały

Zjazd długą doliną wprost w objęcia Czołponbaja 3

Na wieczór czwartego dnia drogi dojechaliśmy do wioski. Po drodze kilkanaście km udało się przejechać autem z sianem, które odwiedzało wszystkie jurty. Akurat wtedy się rozpadało. Kupiliśmy w sklepie wodę. Byliśmy całkowicie ubłoconeni. Szukając miejsca na nocleg (nikt spośród jednej osoby spod sklepu z nami nie gadał, więc wioskę sklasyfikowaliśmy jako niegościnną) zastanawialiśmy się nad miejscem nad rzeką obok jakiegoś domu. I wtedy zjawił się On - Czołponbaj, kirgiski demon gościnności.

Po hektolitrach czaju z mlekiem nalewanego przez babuszkę, gdy tylko opróżniło się miseczkę, kilku kieliszkach wódki (flaszka była opłatą za nocleg - za butelkę 80 somów czyli 5,60,  więc zapłaciliśmy podwójnie), naszym obiedzie zdzielanym na ich kuchni zaczęły się długie rozmowy. Ich efekt był taki, że Wojtek może zostać na stałe, a Michał do Biszkeku (z jakiegoś powodu).

Na noc dostaliśmy od Czołponbaja  najgrubszy na świecie koc.
Rano był długi deszcz, który przeczekaliśmy u Czołponbaja przy hektolitrach czaju od babuszki. (Czolponbaj proponował by zostać jeszcze jeden dzień). Popołudniu żewnie żegnani, po  śniadaniu,  kumysie i sesji foto Wyjechaliśmy w stronę Narynu. Zostało tylko 60 km.

Zjazd długą doliną wprost w objęcia Czołponbaja 2