poniedziałek, 3 sierpnia 2015

Przełęcz Barskoon (czuli Barskoon Ashuusu, ale tego nikt nie rozumie)

Po nocnych igrach do wyczerpania baterii, śnie na zdobnych matach i śniadaniu rodzice pojechali ładą na dół, goście na górę, a dzieci zostały.

Pan szlabanista otworzył szlaban, minęliśmy punkt zborny terenowych tirów i wjechaliśmy na Serpentyny prowadzące do doliny Sirti podpisanej na mapie (mieliśmy fotki innej mapy od Natana) alpine cold desert. Podjazd był długi i męczący ze względu na wysokość i błoto na zakrętach rozjezdzonej drogi, a także chwilowy opad atmosferyczny.

Spotkaliśmy tez pierwszych turystów. Z góry z jechał do nas na rowerze  ubłocony i  zmarznięty Żerar (hiszp), który twierdził że 2 lub 3 dni temu wyruszył z Narynu. Tym samym upewnił nas ze zdążymy. W tym samym momencie z tyłu zajechał nas Alex z Nowej Zelandii na motorze, który w kwietniu wyruszył z Grecji.
Do góry było jeszcze okół 9 km i 400 lub 700 metrów zależnie od źródła. Bardzo męczące 9 km.

Po osiągnięciu przełęczy i zrobieniu kilku zdjęć poszliśmy w ślady Żerara głównie z  przemarznięciem a trochę też z ubłoconeniem. Dojechaliśmy do jurty na ogromnej równinie pośród gór i wstąpiliśmy na czaj oraz makaron. Nasz makaron. Gdy go sobie gotowaliśmy mieszkańcy jurty robili nam zdjęcia. Poznaliśmy też gościa który w Biszkeku sprzedaje rowery i chciał nasze kupić za 200$. Zostaliśmy tam na noc iz naszego namiotu obserwowaliśmy wieczorne zaganianie owiec (mieli 600). Ranne wyganianie oczywiście zasłużenie  przespaliśmy i juz o 10.50 rano ruszyliśmy w dalszą drogę w dół. Przed nami zjazd marzeń prawie 1,5km w dół doliną długą na kilkadziesiąt km. A w dolinie same jurty i koniki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz