czwartek, 13 sierpnia 2015

znów mogłem powracać na ojczyzny łono

nie muszę więc przenosić moją duszę utęsknioną...

Wylot z Biszkeku 10.30 z drobnym opóźnieniem ze względu na pannujący na lotnisku harmider, spowodowany brakiem jakiegokolwiek ładu dyktowanego prooprytetem lotów w kolejce do kontroli paszportowej.

6 godzin później (o 13.30) byłem już w Stambule, gdzie przejrzałem zdjęcia z aparatu oraz asortyment sklepów duty free, gdzie rzeczy są droższe niż w Polsce i akurat minęły 3 godziny oczekiwania na lot do Pragi o 16.30.

W Pradze autobusem na dworzec i 3 godziny oczekiwania na pociąg (23.08) do Karviny. Czas ten zleciał na dojechaniu na dworzec, złożeniu roweru oraz nocnej przejażdżce po Pradze (fajne mają bramy).

Następnie kłótnia w pociągu z durnym Słowakiem ("to jest słowacki wagon, polski tam!", "idź pan w cholerę"), chwilowe zgubienie aparatu i gopro (zostały zostawione w przedziale słowackim na jakiś czas - inaczej kompletnie nic nawet na moment nie byłoby zgubione, a to raczej nie w moim stylu).

Z półgodzinnym opóźnieniem dotarłem do Karviny (4.00), gdzie zapakowałem graty na bagażnik i na lekko niedopompowanych dętkach ruszyłem do Zebrzydowic. Dobrze, że akurat świtało, bo bardzo sprytnie (żeby czołówka się nie włączyła sama w plecaku) jedną baterię dałem w losowe, niemożliwe do odszukania miejsce i drogę w razie potrzeby oświetlać musiałem telefonem.

Przed 5 rano rześka Klaudia na ulicy Poprzecznej wydała mi kluczyki do samochodu. Odpalił. Zdzwoniłem się jeszcze z Łukaszem, który właśnie zaczynał pokonywać drogę do Pragi i Biszkeku w odwrotną stronę i pognałem wspaniałą szosą, bez dziur i z namalowanymi liniami, w stronę wynurzającej się z nad horyzontu czerwonej tarczy słońca, jak w Królu Lwie.

Na fotkach ostatnia nocka u Natana (w końcu w najlepszym miejscu pod daszkiem), Angie i karton oraz nagrody. Mam nadzieję, że kto nie pożałował, ten nie pożałuje.

No to chyba tyle. Kolejny wpis będzie jak wygram jakiś festiwal.

Wojtek Gajek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz