Zgroza!
Było już ciemno gdy geolodzy podwieźli nas pod hotel przy Lenina, głównej ulicy w Narynie. Jeden z nich zapytał ile za pokój żeby nas nie wyrorowali (ale my się nie dajemy zwykle bo my pa ruski gawarit ciut ciut bo Polski i ruski pahożne). Wyszło że 400 a jak z prysznicem tona 3 piętrze 600 (8 euro). Przewodnik ani internet nie znały tańszej opcji. Przewodnik jedynie wspominał żeby omijać ten hotel z daleka.
No cóż. .. bierzemy.
Konstrukcja okropna. Coś ala zrujnowany psychiatryk x horroru. Część w rozsypce Odgrodzona od części prawie w rozsypce. W kafe wali muzyka.
Byliśmy zdeterminowani wziąć prysznic (ostatnia okazja to była kąpiel w Issyk kul).
Pani ( Niezadowolona ze ktoś przyszedł) mówi 800. My na to:ha, niet niet, druh wskazał ze 600. No to 600. Wprowadzamy rowery (Dopiero po ustaleniu ceny, ponieważ każde dotknięcie roweru wiązało się z zapiaszczeniem okolicy). Zdejmujemy sakwy (wszędzie piach) i idziemy na pokoje. Na 1 piętro.
Najpierw ukazuje się nam nie taki zły hall z jakimiś kanapami z PRLu. A potem to masakra.
W korytarzu jedna żarówka działa. Podłoga z roxpadającego się linoleum. Ściany obdarte. Drzwi zwydrapanymi numerami. Brak klamek tylko jakieś uchwyty jak w garażu. Zamki poniszczone. Klucz wygięty. Metka z numerem przy kluczy wycięta z kawałka podłogi i podpisana długopisem. Dalej wspólny kibel z lecącą ciągle wodą i dwoma dziurami w podłodze oraz jakieś zniszczone drzwi zamknięte stolikiem. Nawet żywej duszy.
Pokój. Drzwi trzeba otwierać i zamykać z użyciem wielkiej mocy. Kontakt wypada ze ściany, łóżko dla dzieci, pościel w misie. Na innych łóżkach dziurawe kołdry. Telewizor ;)
Pani miała ręcznik wiec gdy o niego pytamy głupio się cieszy i nam daje jeden, tylko trochę mokry. Potem przynosi drugi (normalny! !!)
Łazienka; jest pół kibla, umywalka z wypadającym kranem, oraz prysznic bez zasłonki (ale jest na to taka rurka), który jest wyżej położonym kranem. Aha jeszcze jedno:woda nie leci tylko kapie i jest brązowa.
Pytany o inny pokój. Oczywiście proszę bardzo. Pani nawet sprawdza czy woda leci i nawet leci. Super.
W tym są 4 łóżka. Jest też balkon. Na balkonie gruz i widok na zrujnowaną cześć hotelu (z czasów świetności ZSRR) połączoną z naszą częścią przejściem zamkniętym na plastikowy drut.
Łazienka jest o wiele lepiej wyposażona. Jest cały kibel i sandal w koszu. Ważne ze jest woda, w końcu płacimy za prysznic.
No właśnie. Prysznic jest? Jest. O
wodzie mowy nie było (skończyła się po tym jak Michał zdążył opłukać jedną sakwęz błota robiąc tym samym wszystko jeszcze bardziej brązowe).
W międzyczasie zapytaliśmy o inny pokój pani pokazała nam pokój piętro wyżej za 800. Standard lepszy (powiedziałbym partyjny :) ) woda nawet leci. Ale nie, 800 to za dużo a za 600 nam go dać nie chcą.
Ale nic nie ujdzie naszej uwadze. Wracając pani domyka jeden z luksusowych pokoi. Później gdy to sprawdzam okazuje się ze nie da się wyjąć klucza z zamka.
Wracamy do siebie a potem cichaczem na piętro myć się luksusach ( woda letnia, ilość mocno ograniczona, lustro (!!), brązowa woda w kiblu , prysznic zepsuty. Można się wykąpać, zrobić pranie w zimnej wodzie i potem je rozwiesić w naszym pokoju na sznurku z szafy do okna razem z mokrym namiotem żeby do rana nie wyschło i tak.
Jesteśmy głodni, ale wszyscy radzili po ciemku po mieście nie chodzić. Poza tym już pewnie i tak wszystko zamknięte. ale skoro hotel ma 1/7 gwiazdki (ocena Michała) to idę do rowerów po benzynę i ruska maszynkę - będziem pichcić (Michał: spalmy tą ruderę, a przynajmniej to piętro).
Znajdujemy jednak chleb pieczony przez babuszkę od Czołponbaja i ochota na kitajską zupkę nam przechodzi.
Teraz tak:ja głowa mokra, pranie w całym pokoju, u nas wody brak. Michał proponuje iść do bab powiedzieć ze wody brak. Pranie więc do szafy i idziemy. Pani mówi że jest awaria i za pół godziny woda będzie (rzeczywiście - w korytarzowym kiblu przestało ciec). Po godzinie oczywiście wody brak. Juz 1 w nocy, idziemy spać.
Rano 10.30 ktoś puka do drzwi , nie otwieramy. Ktoś puka więc w szybę od balkonu. To jakiś fachowiec chce żeby podać mu kabel, który z drugiej strony wrzucił na nasz balkon. W porządku. Bo już Myśleliśmy ze to obsługa a to raczej by nie pasowało do ich standardów.
Schodzimy, pakujemy graty, smarujemy zardzewiałe łańcuchy, przygotowujemy wszytko do ekspresowej ewakuacji w razie potrzeby. Idziemy się kłócić, bo bez prysznica miało być 400. W końcu staje na 500. Jedziemy jeść!
balkon i sandal w koszu do wglądu w starszym poście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz