sobota, 31 sierpnia 2013
Kahetia highway
piątek, 30 sierpnia 2013
Nic
czwartek, 29 sierpnia 2013
Zagubieni na pustyni
Oby jutrzejszy dzien okazal sie lepszy.
środa, 28 sierpnia 2013
Powrot do rzeczywistosci
wtorek, 27 sierpnia 2013
Goran
Kazbek
Wieczorem rozbiliśmy namiot i mogliśmy się poszczycić najwyższym murkiem z kamieni. Spotkaliśmy również kilku znajomych, co bardzo nas zaskoczyło.
Następnego dnia, po bardzo chłodnej nocy, pogoda się popsuła i spadła krupa snieżna, a niżej deszcz, który zafundował nam nieco wrażeń na opłukanym lodowcu i błocku.
Teraz siedzimy w klasztorze Gergeti, a pioruny walą chyba w wieże, bo czuć we włosach.
Wracamy do Stepancmenidy, a jutro do Tbilisi po rowery.
niedziela, 25 sierpnia 2013
Gergeti
sobota, 24 sierpnia 2013
Mccheta
Jutro Tbilisi gdzie podejmiemy probe zostawienia gdzies rowerow.
piątek, 23 sierpnia 2013
Gori i okolice
Bylismy tez rano u Ojca ale niestety medytowal on 40m nad naszymi glowami.
4000 i 8000
Male sprostowanie: niektorzy nie wierza w 8000m podjazdu. Otoz bylo tam takze 6000 m zjazdu co daje wysokosc 2000 a nie himalaje. A to tylko do Mesti. Potem dopiero zaczely sie gory.
czwartek, 22 sierpnia 2013
Samotnia Ojca Maksyma
środa, 21 sierpnia 2013
Gips
y zjazd i juz po 60km dotarlismy do lentekhi gdzie pojawil sie asfalt. Policja jak zawsze pomocna zawiozla W 100m do szpitala jednakze nie bylo tam pradu. Gdy pojawil sie prad zniknal lekarz. Po zalatwieniu formalnosci na posterunku udalismy sie do przemilej pani tlumacz Genaro. Ugiscila nas po Gruzinsku i wyprawila z pomoca policji do kutaisi nastepnego ranka. Okazalo sie ze kosc w dloni zlamana i juz po 3h gips pojawil sie na rece. 115 lari. Pojechalismy do katedry bagrati, ktira nas nie urzekla, a potem do prowincjonalnego szpitala na poprawe gipsu gdzie byla mila obsluga.
Jednak my kutaisi zostawiamy za soba i ufajac w uzdrawiajace zdolnosci Ojca Maksima ruszamy na poszukiwania jego samotni.
wtorek, 20 sierpnia 2013
Babcia zza przeleczy.
poniedziałek, 19 sierpnia 2013
Ushgula
----------
Wysłano z mojego konta Nokia
niedziela, 18 sierpnia 2013
Mestia
Podjazd 8000 m wcale nie był taki straszny. W sumie to nie było to jakieś bardzo męczące i daliśmy radę.
spotkaliśmy z 15 rowerzystów z różnych krajów i masę Polaków. Zjedliśmy tradycyjne pierogi gruzińskie z rosołem i mięsem w środku.
Spacerujemy sobie teraz po mestii oglądając podświetlone wieże. Na zdjęciach możecie podziwiać jak Mestia wygląda za dnia,a jak podczas nocnych eskapad. Chłodno się tu zrobiło i pierwszy raz założyliśmy drugą warstwę ubrań.
Na zdjęciach również Maks co przyjechał z Polski stopem z dwoma koleżankami.
Od pani Marty na której trawniku rozbiliśmy trochę namiotu dostaliśmy mapę ze zdjęciami. Zauważyliśmy na niej zdjecie cerkwi znajdującej się praktycznie na jej podwórku. Mieliśmy szczęście, była akurat otwarta i nawet taki fajny pop przybył.
Mestia
Podjazd 8000 m wcale nie był taki straszny. W sumie to nie było to jakieś bardzo męczące i daliśmy radę.
spotkaliśmy z 15 rowerzystów z różnych krajów i masę Polaków. Zjedliśmy tradycyjne pierogi gruzińskie z rosołem i mięsem w środku.
Spacerujemy sobie teraz po mestii oglądając podświetlone wieże. Na zdjęciach możecie podziwiać jak Mestia wygląda za dnia,a jak podczas nocnych eskapad. Chłodno się tu zrobiło i pierwszy raz założyliśmy drugą warstwę ubrań.
Na zdjęciach również Maks co przyjechał z Polski stopem z dwoma koleżankami.
Od pani Marty na której trawniku rozbiliśmy trochę namiotu dostaliśmy mapę ze zdjęciami. Zauważyliśmy na niej zdjecie cerkwi znajdującej się praktycznie na jej podwórku. Mieliśmy szczęście, była akurat otwarta i nawet taki fajny pop przybył.
sobota, 17 sierpnia 2013
Droga do Mesti
Dobrej nocki;-)
----------
Wysłano z mojego konta Nokia
Mamy kłopoty z policją.
W Zugdidi podjęliśmy heroiczną próbę znalezienia człowieka z gwintownicą, gdyż przekręcił się gwint trzymający bagażnik. Mamy nadzieję, że taśma wytrzyma przynajmniej przeprawę przez Svanetię...
Gdy popołudniem opuściliśmy Zugdidi zaczęły się kłopoty z policją. Najpierw Mafisz zignorował pomachanie przez policjanta z komisariatu. Dogonili nas i zaproponowali podwózkę do kolejnej miejscowości, na co się zgodziliśmy bo fajnie z policją sobie jechać. Wysadzili nas 10km dalej pod komisariatem w Lia. Ruszyliśmy dalej.
Gdy na chwilę się zatrzymaliśmy najechał kolejny policyjny Nissan Navara i zapytali czy mamy jakiś problem. Gdy dowiedzieli się, że nie zdecydowali się nas eskortować dalej (już druga policyjna eskorta w ciągu dwóch dni). Po 10 minutach jazdy 20 km/h znudziło się im i odjechali. My w międzyczasie zaczęliśmy zagłębiać się w malowniczą dolinę z ogromnymi górami na horyzoncie i przepastnymi urwiskami z rzeką w dole.
Prawdziwe kłopoty miały dopiero nadejść.
O 19 znaleźliśmy świetne miejsce na namiot z trawką i wodospadem koło tunelu. Jemy sobie kolację, a, tu nagle ... policja! I to nie przyjechała jedyną biegnąca tamtędy drogą tylko wyjechała z jakiejś starej skalnej drogi z niewiadomokąd. Agent specjalny incognito wiozący trójkę całkowicie niepolicyjnych pasażerów upewnił się, że bedziemy tam spać (ruski, ponimajesz, nocz, palatku, da, da, da, niet problem) i pojechał. Zjedliśmy, rozbiliśmy namiot, siedzimy w środku myśląc, że na dziś przygód z policją wystarczy. Nic bardziej mylnego: warkot silnika, blask reflektorów, dźwięk syreny. Policja zajeżdża na polankę metr od namiotu (zwykłe auto by tam nie wjechało). Agent specjalny incognito z kompanem w regulaminowym umundurowaniu (zamienił za niego trzech miejscowych cywilów ) tłumaczy, że lepiej jak z nim pojedziemy, bo tu w nocy przyjdzie zver! Kusi miejscem na namiot gdzie indziej i nawet wodą też. Niepewnie się zgadzamy, pakujemy wszystko do jeepa w 3 minuty, wsiadamy. Agent specjalny incognito zapuszcza silnik i radio na fulla, z głośników dobiega nas melodia cocojambo. "Cocojambo" - krzyczy Agent specjalny incognito i gazu! Ruszamy policyjną terenówką na trasę widokową bez asfaltu. "tu jest baszt" - informuje nas Agent specjalny incognito ściszając muzę na tyle, by dało się rozmawiać krzycząc, za oknem (przyciemnianym) baszta jednak nie widać zbytnio. Wracamy na asfalt, kierowca zna drogę na pamięć i pruje z piskiem opon po serpentynach, trąbiąc do każdego i grożąc syreną jeśli nie wyłączy się długich. Muzyka głośniej, dojeżdżamy gdzieś, parę domów, 2 minuty przerwy. pogawędka z dziewczyną i dawaj dalej. W końcu dojeżdżamy pod komisariat znajdujący się w centrum Khaisi. Głośno, nie ma źródełka, nie ma gdzie się rozbić, lampy i beton. Dobranoc
PS
Mafisz: "jeszcze muzykę niech włączą". Nie mija 15 sekund...
piątek, 16 sierpnia 2013
Problemy z internetem
----------
Wysłano z mojego konta Nokia
Mamy klopoty z policja.
Gdy popoludniem opuscilismy zugdidi zaczely sie klopoty z policja. Natpierw Mafisz zignorowal machniecie przez policjanta. Po chwili podjechal do niego radiowoz i zaproponowal podwozke do nastepnej wsi. Zgodzilismy sie bo fajnie jechac z policja. Wysadzili nas 10km dalej pod komisariatem w Lia. Ruszlismy dalej. Gdy na chwile sie zatrzymalismy podjechal kolejny policyjny woz. Zapytali czy mamy jakis problem a gdy dowiedzieli sie ze nie to postanowilh nas eskortowac dalsza droge. Po 10 min jazdy 20km/h znudzilo im sie i odjechal. My w tym czasie zaczelismy zaglebiac sie w malownicza dolinke z wysokimi gorami na horyzoncie i rzeka za urwiskiem.
Prawdziwe klopoty mialy dopiero nadejsc.
O godzinie 19 znalezlismy swietne miejsce na namiot z trawka i wodospadem, obok tunelu. Jemy sobie kolacje a tu nagle..policja. I t
czwartek, 15 sierpnia 2013
Mamy internet
----------
Wysłano z mojego konta Nokia
Jedziemy do Mestii
Do Mestii mamy 187 km, ale za to 7485 m podjazdów, będzie wesoło.
Na zdjęciach chaczapuri po adżarsku, czyli z surowym jajkiem i masłem na górze oraz plaża koło Ureki (wcale nie ma magnetycznego piasku).
Jest tu Michał. Może uda się nam spotkać po drodze do Mestii, gdzie właśnie przebywa.
Skonczylo nam sie miejsce na zapasowych nosnikach i aparat troche swiruje. Z GoPro trzeba bedzie troche przystopowac.
I jeszcze jedno. Jedziemy sobie o 10.30 od dobrej pol godziny adzarska dolina a tu nagle wyskakuje gosc z jakiejs dziwnej budki i krzyczy ze mamy "detchnac minuta". Zaprasza nas do tej budki na piwo gdzie siedzi reszta jego rodzinki. Potem pojawia sie na stole jeszcze jego "domacny produkt". Reszte drogi przejechalismy w lepszym humorze :)
środa, 14 sierpnia 2013
Most w Dandalo
Zagłębiliśmy się w adżarski interior gdzie zapachniało nam starą, dobrą Rumunią.
Zapoznaliśmy się również z lokalną goscinnością oraz lokalnymi trunkami. Po tureckim odwyku w naszej diecie znów gości piwo.
Dotarliśmy do perełki kamiennej inżynierii - mostu w Dandalo. jest on przejezdny rowerem tylko w jedną stronę.
Wczoraj zostawiliśmy Batumi za sobą tylko po to, by powrócić tu znów, aby pod szeratonem (wifi mają) wsłuchać się w dźwięki tej jakże pięknej pieśni Malediwek:
http://m.youtube.com/watch?v=ugvqN-_IoI0
Spotkaliśmy również młodego Białorusina Atoma (jakoś tak dziwnie). Dał nam w podarku mapkę Svaneti, gdzie właśnie wyruszamy.
Jeszcze tylko chaczapuri po adżarsku naprzeciwki hostelu luna, wg rekomendacji Atoma i jazda.
wtorek, 13 sierpnia 2013
Dzień 34 - GRUZJA!!!
Turcja i tureckie jedzenie znudziło się nam do tego stopnia, że zeby dotrzeć do Gruzji na wczoraj przejechaliśmy 160 km. Licząc od początku było to 3323 km do granicy.
UGruzja powitała nas bardzo wylewnie: kolejką na przejściu granicznym, zmianą czasu i deszczem,a także piękną ZIELONĄ łąka na namiot (ostatnio na zielonej łące bez kłujaków spaliśmy drugiego dnia).
Teraz zwiedzamy Batumi racząc się jedzeniem ze zdjęcia. Jest Jazon i Medea też.
My jednak Batumi i złote runa zostawiamy za sobą, by wyruszyć wgłąb Adżarii ku mostowi w Dandalo.
niedziela, 11 sierpnia 2013
Coraz bliżej Gruzji
Od początku:
Udało się w końcu dostać do serwisu (po jakimś 500km poszukiwań) w decathlonie w Samsun, obsługa wspaniała, chociaż Mafisz uważa inaczej, mnóstwo kolorowych gadżetów dostałem i nową oponę mam.
Mkniemy po coastal hiway, wczoraj nabiliśmy 135 km i przekroczyliśmy 3K. Tu upały już nie straszne i nawet chmury są na niebie. Padało nawet (spadły ze cztery krople). Tak 30 parę stopni w dzień, licznik nie blokuje się już na 50.
Spotkaliśmy pierwszych Gruzinów w Ordu, którzy zapewnili nas (rybiata) o dobrych ludziach w Sakartwelo i że tam w ogóle haraszo.
Niczym Argonauci przemierzamy wybrzeże morza Czarnego (obecnie kraj Amazonek w okolicy Trabzonu) by dotrzeć do Kolchidy i zdobyć złote runo. Śpimy na plażach podziwiając wschody i zachody gwiazdy Słońce oraz szukając satelitów. Wczoraj spaliśmy spokojnie na przylądku Jazona, natomiast dziś przeżyliśmy zmasowany atak śmierdzących gąsienic plażowych.
Udalo się nam również przejść zwycięsko próbę wyłudzenia 10tl za stolik z parasolem i jednym krzesłem na pewnej bardzo ekskluzywnej plaży (zachowaliśmy na wszelki wypadek rachunek).
Na owej plazy niektórzy śmiałkowie uprawiający pływanie zostali zaarakowani przez najgorsza z meduz: Gorgonę. Była p okropna i wielka jak wyspa. Na szczęście udalo się uciec.
W Trabzonie postacią kultową jest Adrian mierzejewski ( r i z czytac osobno!) Z TrabzonSpor.
Nasze ciała ulegają degradacji. Zaczęło się to 2 dni temu od łokci, po jednym u każdego takie kropki. Nie wiemy czym one są, skąd pochodzą, ani co zamierzają, ale ja już mam na obu łokciach (W). Argonauci przyjrzą się sprawie.
Dziś byliśmy również w Ayasophia tyle że wTrabzonie (to już trzecia). Pod nią miejscowi Trabzończycy raczyli nas herbatą. Jednak my çay bahleti zostawiamy za sobą i ruszamy do Gruzji. Złote runo zostało już sprzedane by w Batumi mógł stanąć pomnik Medei za milion lari, co wzbudziło kontrowersje (wg naszego
Przewodnika, który zaczęliśmy juz czytać, choć mamy na to malo czasu, bo tu wcześnie 20.30 jest już ciemno, ale wszystko jedno...) dlatego my udamy się w poszukiwania ojca Maxima, który postanowił kilka lat temu wieść pustelniczy zywot w tysiącletnim monastyrze wzniesionym niewidomo po dziś dzień jaką techniką na miejscowej maczudze Herkulesa.